Recesyjny impuls?

Przeprowadzony 15 września atak na instalacje naftowe w Arabii Saudyjskiej, doprowadził do gwałtownego wzrostu cen ropy na rynkach światowych. Jeśli na Bliskim Wschodzie dojdzie do eskalacji napięcia, skutki odczuje nie tylko region, ale cała globalna gospodarka.

 

W ostatnich latach, na światowym rynku ropy, dokonała się prawdziwa rewolucja i nic już nie jest takie samo. Przynajmniej moim zdaniem. Chodzi, oczywiście, o łupki roponośne. Przyjmujemy, trochę umownie, że przełomem był rok 2012, kiedy szczelinowanie hydrauliczne, czyli nowatorski sposób eksploatacji złóż łupkowych, stało się na tyle tanie, że doprowadziło do osiągnięcia opłacalności sporej części znanych pokładów. Dzięki temu, pojawiły się nowe możliwości wydobycia także w tych krajach, które nie są członkami OPEC, czyli międzynarodowego zrzeszenia producentów ropy. Chodzi mi tutaj, głównie, o Stany Zjednoczone. Około dwa tysiące firm eksploatujących łupki w Stanach, weszło na światowy rynek. Firm elastycznych, gotowych do działania, nie trzymających się postanowień OPEC dotyczących wielkości wydobycia. W dodatku, mających dostęp do, lekko licząc, ćwierci biliona dolarów, będących w posiadaniu godzących się na podwyższone ryzyko inwestorów, chętnych działać na rynku łupków.

USA są największym producentem ropy w ogóle, a podjęcie decyzji o zwiększaniu produkcji, w przypadku wzrostu cen na rynku jest natychmiastowe. Wszystko dzieje się sprawnie i szybko, a dodatkowa ropa, nawet wtedy, gdy kraje OPEC chcą ograniczać produkcję, oznacza hamulec poważniejszego wzrostu cen. Innymi słowy: owe dwa tysiące amerykańskich wytwórców kompletnie nie przejmuje się tym, co zdecydują przedstawiciele kartelu. To znaczy, owszem słucha ich i patrzy na ich decyzje, ale na takiej zasadzie, że jeśli dochodzi do ograniczenia wydobycia, będzie to oznaczało wzrost cen. Czyli trzeba produkować więcej, bo się będzie bardziej opłacało. I rzeczywiście, bardziej się opłaca, potem ropy łupkowej jest więcej i w konsekwencji, wzrost cen wcale nie jest taki, jak sobie przedstawiciele OPEC wymarzyli. I taki scenariusz mamy już od kilku lat. Na szczęście, zresztą dla nas wszystkich. To dlatego sześć lat temu postawiłem tezę, że najbliższe lata upłyną nam przy średnich cenach w okolicach 50 dolarów za baryłkę. Z możliwymi odchyleniami na poziomie 20 USD w górę lub w dół. Ale zostawiłem sobie także furtkę. Tak miało być pod jednym warunkiem: że nic niespodziewanego, szczególnie zaś niedobrego i niespodziewanego nas nie spotka. A jako przykład dawałem poważne, z naciskiem na „poważne" zaognienie sytuacji na Bliskim Wschodzie. A takim zaognieniem może być, na przykład wojna, w którą zaangażowane są najważniejsze państwa regionu.

W efekcie ataku na instalacje w Arabii Saudyjskiej, ropa Brent na rynkach światowych podrożała z około 60 USD do prawie 72 USD, czyli o prawie o 20% w ciągu kilku minut. Tak poważny skok obserwowaliśmy ostatnio w 1991 roku. I związany był z wojną w Zatoce Perskiej. Co prawda, tym razem dość szybko przyszło uspokojenie sytuacji i cena spadła, ale ta pierwsza reakcja pokazuje, że jeśli do eskalacji konfliktu dojdzie, pisząc te słowa nie mam takiej wiedzy, możemy przekroczyć, i to na prawdę wyraźnie, 80 dolarów za baryłkę. A to będzie oznaczać benzynę 95 powyżej 5,50 za litr.

Oczywiście, poprzedni skok, sprzed prawie trzydziestu lat, wiązał się z regularną wojną toczoną na terytorium kraju, który był wielkim producentem ropy. Na razie takiej wojny nie ma. W dodatku dzisiaj mamy, o czym pisałem na początku, cały nowy sektor łupkowy, o którym w roku 1991 niewielu się w ogóle śniło. To jest element stabilizujący. Powtórzmy jeszcze raz: przy wzroście ceny, amerykańcy producenci są w stanie znacząco podnieść wydobycie. Decyzje podejmą od razu, ale zanim zwiększona ilość ropy popłynie w świat, miną tygodnie. I będą to tygodnie drogiego surowca. Trudno jest dzisiaj mówić o konkretach, regularnej wojny na szczęście nie ma, przynajmniej tak jest, gdy pisze te słowa, i oby do niej nie doszło. Nie wiemy również, jak mogłaby ona wyglądać. Ale tak czy inaczej, w sytuacji eskalacji konfliktu, wyraźny wzrost cen paliw byłby faktem. A to może mieć konsekwencje dla całego świata.

W Europie Zachodniej, szczególnie w Niemczech i Wielkiej Brytanii, widać wyraźnie hamowanie gospodarek. Sygnały dochodzą także z Azji, przede wszystkim z Chin. Mamy także pierwsze niezbyt dobre informacje z USA. Jeśli ceny ropy wzrosną wyraźnie, będzie to kolejny, negatywny czynnik działający hamująco na całą światową gospodarkę. Żeby nie dopuścić do recesji trzeba będzie uruchamiać kolejne narzędzia. A na wielu obszarach, choćby w strefie euro, jest to mocno utrudnione, choćby dlatego, że stopy procentowe już od dawna są rekordowo niskie. Hamowanie świata może być zatem znacznie dotkliwsze, niż jeszcze w niedzielę, przed atakiem, sądzono.

Jeśli z Bliskiego Wschodu będą dochodziły kolejne, złe informacje, ich konsekwencje mogą być znacznie gorsze, niż tylko droższy dojazd do pracy, czy wyższe koszty podróży na wakacje. Bliski Wschód może przeważyć szalę i wpędzić świat w recesję.

 

Marek Zuber