ŚWIAT ZAPAMIĘTA MNIE DZIĘKI MOIM BIZNESOM

Rafał Warchoł to mężczyzna, z którym dwugodzinna rozmowa mija jak mrugnięcie okiem. Pewny siebie wizjoner. Perfekcjonista. Każdy projekt, który pojawi się w jego głowie, dokładnie realizuje. Widzi rozwój firmy tam, gdzie inni zaczynają wątpić. Już od najmłodszych lat zrozumiał, że w życiu nie ma nic za darmo - na wszystko trzeba zapracować. Z pewnością w jego sercu wysokie miejsce zajmuje piłka nożna. Jako dziecko, wiele godzin spędzał właśnie na boisku. Teraz, poprzez akademie piłkarskie i aplikację mobilną, pomaga innym trenować, grać, zwyciężać. Rafał to również marzyciel. Wiele marzeń udało mu się spełnić, pozostałe czekają jeszcze na realizację. Na początku jego drogi biznesowej wspierała go tylko partnerka. Rodzice doradzali mu schematyczną ścieżkę życia (studia, praca na etacie), z kolei burmistrz Niska nie wierzył w powodzenie projektu akademii piłkarskiej. Ale Rafał to niesamowicie ambitny człowiek. Zawsze ufa swoim biznesom i od początku je skaluje. Nie myśli o jednej firmie, ale o całej grupie firm. Zawsze kieruje się zasadą jak największego poszerzania działalności przedsiębiorstwa na teren kraju i całego świata.

Rafał Warchoł ogromną uwagę przykłada do rozwoju młodych ludzi, do wskazania im kierunku w życiu. Świadczą o tym jego dwa pozostałe biznesy z branży robotyki i nowych technologii: Spice Gears Academy i Cyber Skiller Academy. Dzięki nim, uczy dzieci i nastolatków cennych wartości w życiu – wytrwałości, kreatywności, ciężkiej pracy.

Co jeszcze nam o sobie opowiedział? Czym jest księga mądrych porad rodziców do dzieci? I dlaczego pewnej, zimowej nocy nasz bohater musiał spać w samochodzie? Zapraszamy do lektury.

CyberSkiller Logo 1 1 1FA logo 2019 FINAL RGB               fcapp logo vertical 1 1SPICE GEARS

ML: Cofnijmy się o czternaście lat wstecz. 12-letni Rafał chodzi do szkoły, po lekcjach spędza czas wolny - W jaki sposób? Co wtedy robiłeś?

Rafał Warchoł: Na pewno nigdy nie nudziłem się. Będąc dzieckiem, nie widziałem żadnych ograniczeń w życiu. Sky is the limit. Gdybyśmy cofnęli się kilka lat wstecz, gdy byłem nastolatkiem, to zobaczylibyśmy, że trudno było mnie znaleźć za biurkiem otoczonym książkami. W konsekwencji doprowadziło to do nieklasyfikowania z kilku przedmiotów w szkole średniej. To sport był dla mnie na pierwszym miejscu. Zawsze prowadziłem aktywny tryb życia. Chciałem rozwijać i kształtować się dzięki niemu, osiągać najlepsze wyniki. Jedną z największych pasji była, i nadal jest, piłka nożna. Spędziłem wiele godzin na boisku. Uwielbiałem rywalizować i pokazywać, że to ja jestem najlepszy na murawie. Pokazanie przewagi nad rywalem towarzyszy mi również dzisiaj. To ona napędza mnie w każdym moim biznesie.

ML: Grałeś w klubie?

RW: Grałem, to według mnie, za dużo powiedziane. Grają zawodowi piłkarze. Ja jedynie kopałem piłkę. Wprawdzie byłem w pierwszej lidze juniorów, zdobywałem w niej najwięcej bramek, ale to dla mnie za mało, aby powiedzieć, że to jakiś sukces. Poprzeczkę stawiam sobie bardzo wysoko.

ML: A czy mając 12 lat, myślałeś o byciu przedsiębiorcą?

RW: Wtedy jeszcze chciałem zostać piłkarzem. Niestety, kontuzje, których doznawałem w trakcie mojej przygody z piłką, zweryfikowały moje plany. Pomimo dobrej budowy ciała, byłem kontuzjogennym piłkarzem. Warto tu dodać, że oprócz piłki nożnej, trenowałem również biegi szybkościowe na 100 metrów. Pamiętam, jak kilka dni przed Mistrzostwami Polski, podczas luźnej gry na hali, doznałem pierwszej poważnej kontuzji – zerwanie więzadeł krzyżowych. Musiałem przejść operację i to był przełomowy moment w moim życiu. „Przykuty” na kilka tygodni do szpitalnego łóżka, zdecydowałem, że pomimo skończonej „kariery” piłkarza dalej mogę związać moje życie z piłką nożną.

ML: Myślałeś, co chcesz robić?

RW: Pojawiały się pomysły zostania agentem piłkarskim albo skautem. Chciałem ukończyć specjalne kursy, które pozwolą mi stać się managerem. W końcu przyszedł pomysł, aby młode osoby uczyć gry w piłkę nożną – stworzyć środowisko i dać możliwości dzieciom do rozwoju. Pojawił się jednak problem – skąd wziąć na to fundusze? Jedyną możliwą opcją było wypracowanie sobie tych pieniędzy. Takiego podejścia, że nic nie spada z nieba, nauczył mnie mój tata. Wspólnie z rodzicami pomagałem w budowie domu – to nauczyło mnie pracowitości, perfekcjonizmu. Mój tata pracował, i dalej pracuje, w automatyce bram i garaży. Nigdy nie założył własnej firmy (pomimo dużego doświadczenia w tej branży). Postanowiłem pomóc mu otworzyć taką działalność.

ML: W jakim wieku byłeś?

RW: Miałem wtedy 18 lat. Firma nazywa się, bo dalej funkcjonuje, Football Time Rafał Warchoł. Dzięki niej, zdobyłem kapitał na otworzenie pierwszej akademii piłkarskiej.

ML: Obecnie prowadzisz 13 takich akademii.

RW: Zgadza się. Działam w dwóch województwach: lubelskim i podkarpackim. Pierwszą akademię otworzyłem w mojej rodzinnej miejscowości – Nisku. Początki nie były najłatwiejsze. Trudno postrzegać młodą osobę, jako poważnego partnera do współpracy, opieki nad dziećmi. Do prowadzenia akademii trzeba także zorganizować miejsce do treningu, wynająć halę itd. Uznałem, że muszę otrzymać „namaszczenie” od kogoś wpływowego. Udałem się do ówczesnego burmistrza Niska, który nie wyraził zainteresowania i wsparcia. Podziałało to na mnie, jak czerwona płachta na byka. Pomimo wszystko, uda mi się to zrobić – pomyślałem wtedy.

ML: I w końcu się udało?

RW: Pewnie, że tak. Chociaż na początku robiłem wszystko sam. Byłem jednocześnie trenerem, managerem, inwestorem, zajmowałem się administracją. Człowiek – orkiestra (śmiech). Akademia piłkarska to było coś nowego, nieznanego. Rodzice dzieci, które chciały u mnie trenować, nie do końca byli do tego przekonani. Przez okres trzech miesięcy trenowałem ośmiu dzieciaków. Teraz Football Academy w Nisku szkoli około 120 podopiecznych.

ML: Działasz głównie w Lublinie. Dlaczego akurat tutaj?

RW: Zostałem zauważony przez Zarząd Football Academy. Chcę jednak zaznaczyć, że nie jestem twórcą tego projektu, a jedynie franczyzobiorcą. Oczywiście ośrodki, które zakładam, prowadzę według swojego planu. Wspomniany wcześniej Zarząd zauważył mnie, 20 – letniego managera i trenera w jednym i zaproponował prowadzenie szkółki piłkarskiej właśnie w Lublinie. Mnie nie trzeba dwa razy powtarzać – od razu się zgodziłem.

ML: Rozumiem, że przeprowadziłeś się tutaj, aby prowadzić nowy ośrodek piłkarski?

RW: W żadnym wypadku. Od początku dojeżdżałem trzy razy w tygodniu do Lublina - miasta, które było dla mnie nieznanym terenem. Trwało to trzy miesiące. Zauważmy, że w jedną stronę to około 100 km. Był to wysiłek, któremu mimo wszystko podołałem.

ML: Jak wyglądał zatem Twój dzień?

RW: Pobudka o 500 rano. O 800 byłem w Lublinie. Wtedy zaczynał się mój dzień pracy. Odwiedzałem szkoły, nawiązywałem kontakty, proponowałem dzieciom treningi, rozmawiałem z trenerami. Młody człowiek, przyjeżdża z Niska i chce tutaj coś zrobić. Nie trudno domyśleć się, że byłem odsyłany od drzwi do drzwi. Od godziny 1600 do 2000 prowadziłem zajęcia dla 7 – 10 chłopaków. W treningu zawsze stawiałem na jakość i dokładność. Po godzinie 20 wracałem do domu.

ML: I akademia piłkarska w Lublinie również zaczęła się rozwijać.

RW: Sukcesywnie przybywało podopiecznych, dołączali do mnie także trenerzy. Z miesiąca na miesiąc przybywało nowych ośrodków. Cały czas się rozwijamy. Dysponujemy już pięknym obiektem piłkarskim zlokalizowanym w Dąbrowicy. To jedno z najlepszych boisk w okolicy. Jest potwierdzeniem jakości, o którą tak bardzo dbamy. Musimy zadbać o jak najlepsze warunki do rozwoju dzieci i trenerów. Każdy projekt, który rozwijam, wyróżnia ponadprzeciętna jakość.

1 IMG 0582

ML: W jakich miastach prowadzisz szkółki?

RW: Działamy w Nisku, Janowie Lubelskim, Stróży, Kraśniku, Annopolu, Dąbrowicy, Lublinie, Niemcach, Świdniku, Turce, Kocku, Chełmie, Krasnymstawie. Prowadzimy również GK Academy zlokalizowaną w Lublinie. Na obecną chwilę, wszystkie obowiązki prowadzenia szkółek wypełnia manager. Ja mogę zintensyfikować siły w pozostałych biznesach.

ML: Czy dużo dzieci uczestniczy w treningach?

RW: Obserwujemy tendencję spadkową, jeśli chodzi o treningi piłki nożnej, pomimo że jest to sport bardzo popularny. Myślę, że jednym z wielu czynników, wpływających na taki stan jest psychologia. Dziecko widzi swojego rodzica, który komentuje mecz reprezentacji niczym największy ekspert. Liczba epitetów jest wręcz adekwatna do braku wiedzy o tej dyscyplinie. Trenujący dzieciak zastanawia się – Czy jeśli ja gram w piłkę, to tata też tak denerwuje się? Zainteresowanie piłką nożną przez to maleje.

ML: A czy to nie jest też tak, że czasami rodzic ma większą ambicję niż dziecko? Młody chodzi na treningi z przymusu, a nie z własnej woli?

RW: Takie sytuacje również mają miejsce. Zjawisko braku zainteresowania sportem jest złożone. Bardzo często pociecha chce trenować, ale tata czy mama powie, że odsetek ludzi, którzy osiągają sukcesy w sporcie, jest bardzo niski. Lepiej zainwestować na przykład w naukę języka obcego. Niektórzy mówią: „Nie będę zmuszał dziecka do sportu”. Tak naprawdę, dziecko musi być zmotywowane, a nie zmuszane. Problemem młodego pokolenia jest też to, że są oni zaprogramowani jak roboty. Rano szkoła, później basen, gra na pianinie, itd. W dziecku zabijana jest jego kreatywność. To ogromny problem.

ML: Wyglądasz na człowieka dobrze przygotowanego do życia.

RW: Dziękuję. Dużą uwagę przykładam do pracy systemowej oraz do uczenia się na błędach innych albo szybkiego wyciągania wniosków ze swoich. Zastanawiam się, dlaczego rodzice nie przygotowują swoich pociech do życia – nie spisują jakichś mądrych rad i decyzji do księgi. Bardzo często młodzi ludzie mając 16 /17 lat nie wiedzą, co chcą w życiu robić. Nie mają tej pomocy ze strony opiekunów. Idą na studia, postępują według utartego schematu. Kończą szkołę wyższą i dalej nie wiedzą, za co się zabrać. Pomimo tego, że nie mam swoich dzieci, mam już spis porad, które w przyszłości przekażę swojemu potomkowi. Dlaczego ma się on nie nauczyć na moich błędach?

ML: Niestety, myślimy tylko o sobie. Nasze pociechy mogłyby otrzymać od nas tak wiele cennych porad.

RW: Dokładnie. Dziecko znajdzie rozwiązanie danego problemu, ale zapewne po drodze popełni błędy, które my również popełniliśmy. Możemy zaoszczędzić mu czasu, dzieląc się naszymi naukami. To nie musi być must have – musisz zrobić tak i tak. Czasami może być to niewielki drogowskaz, jakaś myśl, rada.

ML: Wróćmy do tematu piłki nożnej. Czego nauczyło Cię prowadzenie i rozwój Football Academy?

RW: Na pewno wytrwałości, zaangażowania i konsekwencji. To był mój pierwszy biznes, który skumulował pracę, pot, krew, łzy, ale też pierwsze sukcesy, nagrody ogólnopolskie i zadowolenie z tego projektu. Zrozumiałem też, że kluczem do sukcesu jest zespół ludzi, który z tobą pracuje. Odbierając nagrody i pochwały podkreślam, że brawa nie należą się tylko mi, ale całej grupie ludzi. Przedsiębiorca bez pracownika nic nie jest wart.

ML: A masz jakąś ciekawą historię związaną z prowadzeniem szkółki?

RW: Pewnego razu, zimą, wracając do domu po treningu, z Lublina, zabrakło mi paliwa. Jestem osobą, która nie lubi prosić o pomoc innych. To była najgorsza noc w moim życiu. Spędziłem ją...w aucie.

ML: Czyli w pewnym sensie, takie porażki, jeśli tak możemy nazwać pusty bak w samochodzie, Cię napędzają?

RW: I tak i nie. Jeśli coś mi nie wyjdzie, na przykład w biznesie, nie traktuję tego jako kryzys, tylko jest to dla mnie szansa, aby czegoś się dowiedzieć, coś ulepszyć, coś zyskać. Z kolei nie jestem zbudowany ze stali. Oprócz dobrych, Mam też gorsze momenty w życiu, jednak trzymam się zasady, że mimo trudnych czasów, należy dalej trwać pracować i dążyć do swojego wyznaczonego celu. Każda porażka buduje, jeśli wyciągamy z niej wnioski.

ML: Mam bardzo prywatne pytanie. Wierzysz w coś?

RW: Jestem agnostykiem. Jeśli ktoś udowodni mi istnienie siły wyższej, wtedy uwierzę. Teraz wierzę w siebie, w swoje możliwości. Wszystko zależy ode mnie. Coraz bardziej myślę o tym, że mam do spełnienia w życiu misję. Na pewno chciałbym pozostawić po sobie coś, o czym ludzie pisaliby w książkach. Dążę do tego, aby świat o mnie pamiętał.

ML: Wspólnie ze wspólnikami stworzyłeś aplikację mobilną FCapp (Football Challenge App). Jak do tego doszło?

RW: Prowadząc szkółki piłkarskie zauważyłem, jak wiele czasu zajmuje trenerom zorganizowanie sparingu, turnieju. Trudno im się ze sobą szybko skomunikować i wszystko ustalić. A widząc problem, automatycznie staje się on dla mnie wyzwaniem, które muszę podjąć. Stworzyłem coś, co ten problem rozwiąże - aplikację. Nie znałem wtedy rynku technologi i potrzebowałem czyjejś pomocy. Po małym sukcesie z pierwszą firmą, nie dogadaliśmy się w celu dalszej współpracy, natomiast druga firma mnie oszukała. Dopiero za trzecim razem udało się. To była tzw. nieświadomość biznesowa.

IMG 0272

ML: Jak to wyglądało?

RW: Odezwał się do mnie mój obecny wspólnik - Artur. Zaproponował inwestycję w aplikację. Mam taki charakter, że mimo wszystko, sam chciałem zdobyć fundusze na swój projekt i sam prowadzić biznes. Wtedy nie wyobrażałem sobie, że mógłbym się z kimś nim dzielić. Myślałem, że jestem w stanie zrobić wszystko sam. Z upływem czasu zrozumiałem, że jednak potrzebuję pomocy kogoś, kto stałby się moim mentorem. Kogoś, kto „zjadł zęby” w tej branży. Współpraca z Arturem była dla mnie ostatnią deską ratunku. Pojechałem do Warszawy i podpisałem umowę. Do tej pory, w większości mój biznes opierał się na piłce nożnej. Zawsze chciałem poszerzać horyzonty i wejść w świat technologii – to najszybciej rozwijająca się branża. Mimo wielu niewiadomych, krótkiej znajomości i możliwości straty finansowej, wszedłem w to. W tym momencie liczyło się dla mnie doświadczenie i możliwości, jakie mogłem zyskać dzięki poznaniu poznawaniu nowych ludzi.

IMG 0353

ML: Czyli pieniądze nie są dla Ciebie najważniejsze?

RW: Najbardziej wartościowe są dla mnie dwie rzeczy: czas i doświadczenie. W przypadku współpracy z Arturem, mogłem mieć jedno i drugie. Dzięki ludziom, którzy znają rynek i branżę, zaoszczędzam dużo czasu oraz zdobywam nowe, praktyczne doświadczenie.

ML: Dla kogo jest ta aplikacja?

RW: Aplikacja jest skierowana dla szeroko pojętego środowiska piłkarskiego, ale głównie do organizatorów wydarzeń sportowych, takich jak sparingi i turnieje. Rozgrywanie meczy to woda na młyn dla szkółek piłkarskich. Samym treningiem piłkarz daleko nie zajdzie. Aplikacja, poprzez automatykę, komunikuje środowisko piłkarskie. Dzięki niej, można umówić turniej w bardzo krótkim czasie. Do tej pory panował chaos komunikacyjny. Ograniczały nas dostępne rozwiązania na rynku. W tym momencie, możemy bez żadnych problemów wyszukać sparing lub turniej z tysiącami drużyn z całej Polski, patrząc na kryterium poziomu sportowego, kategorii wiekowej, wpisowego, lokalizacji i wielu innych. Ułatwia to szukanie oraz organizowanie wydarzeń czyli zapełnienie turnieju drużynami. Proces jest w znacznym stopniu zautomatyzowany, co ograniczyło o kilkadziesiąt procent poświęcany na to czas.

ML: W aplikacji możemy ustalić datę sparingu i miejsce?

RW: Jak najbardziej. Organizator wprowadza potrzebne informacje. Wszyscy uczestnicy otrzymują powiadomienie na swoje telefony. Cały czas udoskonalamy aplikację, poprzez relację live z wydarzenia. Rodzic, który nie może być obecny na meczu swojego dziecka, cały czas może śledzić wynik spotkania, poznać strzelców bramek, przeczytać statystyki. Wszystkie te informacje wprowadza sędzia oraz trener.

ML: Przejdźmy do kolejnego Twojego biznesu – Spice Gears Academy. Czym jest SGA i skąd pomysł?

RW: Spice Gears Academy powstało w oparciu o drużynę Spice Gears Team założoną przez Dariusza Głuchowskiego i Bartosza Pisiaka oraz wspieraną przez innych mentorów. Drużyna SG to Mistrzowie Świata w robotyce. Przypisuje się jej wiele tytułów, m.in. reprezentacji Polski, ambasadora Lubelszczyzny. W SG dostrzegam potencjał na stworzenie czegoś wielkiego w Polsce, a może i na świecie. Spice Gears Academy to z kolei szkoła robotyki, rozpowszechniana na terenie całego kraju. Wykorzystując ten ogromny potencjał drzemiący w młodych ludziach oraz doświadczenie drużyny zebrane na arenie międzynarodowej, zbudowaliśmy kompletny program edukacyjny, który został przeniesiony z najbardziej zaawansowanej kategorii robotycznej FRC do robotyki z klocków LEGO. Nie oferuje tego nikt. Jesteśmy jedyni.

Dzieci to niesamowicie kreatywne osoby. Czasami bardziej od dorosłych. Dopóki nie zaszufladkuje się ich, według jakiegoś schematu życia, wzoru, potrafią wymyślać naprawdę oryginalne projekty. Oczywiście na miarę swoich możliwości. Tak działa Spice Gears Academy. My naprawdę pomagamy rozwijać kreatywność wśród najmłodszego pokolenia. Przykładem efektów naszej pracy są turnieje, na których drużyna Spice Gears rywalizuje z drużynami wspieranymi nawet przez NASA i wygrywa z nimi.

DSC07189

ML: Jak to dzieje się, że drużyna z naszego regionu wygrywa z drużynami, które mają wsparcie od potężnych firm?

RW: My uczymy tworzyć roboty od zera. Jak jedziemy na turniej, każdy członek zespołu potrafi samodzielnie zbudować i rozmontować robota. Umie naprawić go, niemalże z zamkniętymi oczami. Inne drużyny korzystają natomiast z gotowych rozwiązań i w przypadku jakiejś awarii, usterki nie radzą sobie z naprawą.

IMG 0469

ML: Czyli, mówiąc wprost, dzieci były przygotowane na taki turniej, ucząc się na własnych błędach?

RW: Dokładnie tak. Naszą wiedzę, którą uzyskujemy na arenie międzynarodowej, przekazujemy dzieciom. Chcemy im pokazać, że nauka i rozwój to nie obowiązek. Ludzie uważają, że działamy podobnie jak w szkole – obowiązkowe prace domowe, nieciekawe lekcje. U nas jest inaczej. Mamy oczywiście prace domowe, ale one nie są obowiązkowe. Chcemy, aby uczeń sam inklinował (skłaniał się) ku wiedzy.

ML: Ile dzieci należy do Spice Gears Academy?

RW: Jesteśmy obecni w 10 województwach, w których nauką objętych zostało około 3 tys. podopiecznych - zajęło nam to tylko 8 miesięcy. Jednak nie poprzestajemy na tym i cały czas staramy się o kolejnych uczniów. Warto dodać w tym miejscu, że obecnie szukamy jeszcze sześciu koordynatorów na województwa małopolskie, łódzkie, zachodniopomorskie, świętokrzyskie, kujawsko – pomorskie, warmińsko - mazurskie. Muszą to być osoby z doświadczeniem w prowadzeniu firmy i kierujące się ambicjami. Tylko z takimi ludźmi współpracuję. To jest gwarantem sukcesu. Model biznesowy i przyjemność z prowadzenia SGA jest niesamowita.

ML: Nagrody, które zdobywacie na międzynarodowych turniejach, świadczą o waszym profesjonalizmie.

RW: Tak, chociaż tak naprawdę jesteśmy na początku naszej drogi. Spice Gears to dla mnie super projekt, który rozwinę na skalę światową. To będzie coś wielkiego.

ML: Kto może się zgłaszać do Spice Gears Academy?

RW: Każdy, kto chce wejść w świat robotyki, technologii, kreatywnego myślenia, autoprezentacji. Dzieci tworzą u nas projekty, uczą się je prezentować i zdobywają umiejętność komunikowania się z innymi. Każdy wybiera sobie też specjalizację. W SGA mamy drużyny robotyczne, którym przewodzi kapitan - deleguje zadania, rozmawia z sędziami podczas turnieju. Tworzymy też mechaników i programistów.

ML:Jak wyglądają zajęcia? Zapewne teraz, z powodu pandemii, wszystko odbywa się online?

RW: Tak, koronawirus wymusił na nas stworzenie kolejnego produktu – SGA Online. Jeśli rozwiniemy go na szeroką skalę, to po pandemii będziemy dostępni wszędzie. SGA Online daje możliwość jeszcze lepszego skalowania biznesu i przełoży się na rozwój zajęć stacjonarnych. Jeśli okażę się, że najwięcej dzieci uczestniczy w zajęciach online, na przykład w Puławach, to otworzymy tam szkołę, w której będą odbywały się zajęcia stacjonarne. Oczywiście SGA Online zostanie z nami po pandemii. Będziemy oferowali zajęcia zdalne i stacjonarne. Kryzys nas niejako rozwinął.

ML: A kolejny projekt – CyberSkiller Academy?

RW: To projekt, który tworzą specjaliści z cyberbezpieczeństwa, którzy poznając tajniki wirtualnego świata, będą skutecznie bronić cyberprzestrzeni przed złymi hakerami. Obecnie prowadzone są praktyczne zajęcia z Cyberbezpieczeństwa na Uniwersytecie Marii Curie - Skłodowskiej w Lublinie oraz w Polsko - Japońskiej Akademii Technik Komputerowych w Warszawie. Pomysłodawcą samej platformy, która została zarekomendowana przez MNiSW do prowadzenia zajęć na uczelniach w trybie zdalnym, jest Kierownik Katedry Cyberbezpieczeństwa na UMCS - profesor Bogdan Księżopolski oraz doktor Damian Rusinek. W CyberSkiller Academy, której jestem pomysłodawcą, edukujemy młodzież ze szkoły średniej. CSA to praktyczna edukacja cyberbezpieczeństwa oparta o wiedzę specjalistów i naukowców. Do tej pory, edukacja cybersecurity była tylko teorią. Dzięki naszym rozwiązaniom jesteśmy w stanie uczyć praktycznie, a nie od dziś wiadomo, że praktyka czyni mistrza, prawda? Tego typu platformą i sposobem nauczania dysponujemy tylko my. Dlatego dostrzegam potencjał „podboju” całego świata, nie tylko Polski.

IMG 0440

ML: Cyber ataki to realny problem biznesu?

RW: Niestety tak. Nowa technologia jest bliżej, niż wydaje się nam. Niedługo będziemy jeździli autonomicznymi samochodami, mieszkali w smart domach. Mieszkania, banki, wszystkie instytucje będą zamykane na elektroniczne zamki – to może być cel ataków hakerskich. Kto tego będzie bronił? III wojna światowa nie rozegra się w rzeczywistym świecie, ale w wirtualnej rzeczywistości. My mamy cel - żeby wyedukować jak najwięcej cyberspecjalistów. Na specjalnej platformie, stworzonej przez profesora Księżopolskiego z zespołem, uczymy praktyki na wyizolowanym środowisku. Nikt tego nie robi. Chcemy, aby ten projekt zyskał światowy rozgłos. Oprócz rozwoju produktu w Polsce, prowadzimy również rozmowy na ten temat z Indonezją. Nasz główny claim to „Poznaj tajniki hakerów, aby skutecznie z nimi walczyć.”

CSA poznaj tajniki

ML: Dywersyfikujesz różne biznesy. Czy jesteś w stanie stworzyć jeszcze coś innego?

RW: Jak najbardziej. Moimi rękami są ludzie. Podczas tworzenia firmy, ważne jest dla mnie budowanie zespołu, który wierzy w biznes tak samo jak ja. Jeśli ludzie wierzą w sukces projektu, to prędzej czy później go osiągną. To oni później mogą zająć się tym biznesem, a ja będę tworzyć coś innego. Oczywiście nie porzucam tych projektów. Gdy wszystko jest ustabilizowane i firma działa na wysokich standardach, a zespół jest na wszystko przygotowany, to zachodzi proces delegowania całego projektu, zachowując przy tym pełną kontrolę.

IMG 0535

ML: Co doradziłbyś młodym ludziom, którzy nie wiedzą, co chcą robić w życiu?

RW: Przede wszystkim, muszą wiedzieć, co ich w życiu „kręci”. Jeśli już uświadomią to sobie, niech skontaktują się z profesjonalistą i praktykiem, który się tym zajmuje. Niech znajdą mentora, który będzie ich prowadził „za rączkę” w danej branży. Jest na to wiele możliwości i rozwiązań korzystnych dla dwóch stron (win/win). Wiedza, którą młodzi mogą uzyskać od takiej osoby jest zdecydowanie cenniejsza od pieniędzy. Doświadczenie zostaje z nami na zawsze – w przeciwieństwie do pieniędzy, które w każdym momencie można stracić lub odzyskać. Niech młody człowiek nie wchodzi bez żadnego doświadczenia w nowe przedsięwzięcie sam – to błąd, którego lepiej nie popełniać. Gdybym mógł cofnąć czas, nie rozpoczynałbym biznesu w wieku 18 lat. Poszedłbym do osoby, która zna się na tym i może mi przekazać cenną wiedzę za moje zaangażowanie. Z takim bagażem cennych porad byłbym gotowy na dużo lepszy i szybszy rozwój biznesu, a może nawet na współpracę z mentorem. Skoro ktoś poświęcił 10/20 lat na własną edukację, to czy nie warto pozyskać on niego tę wiedzę w 2/3 lata? Po uzyskaniu wiedzy mentora jesteśmy gotowi na dobry start. Ścieżek w biznesie jest wiele. Sam w tym momencie mentoruję 2 osoby.

ML: Młodzi ludzie coraz częściej nie wiedzą, co chcą w życiu robić.

RW: Niestety tak jest. Spotykam moich rówieśników – osoby po 25/26 lat. Oni nie wiedzą, czym mają się w życiu zajmować. Często dochodzi do sytuacji, gdy ktoś wybiera studia, które nie dają mu satysfakcji. To jest straszne. Takim osobom trzeba pomóc. Ja już wiem jak! Ale to może przy kolejnej okazji. Dlatego apeluję do nastolatków – zastanówcie się, w jakiej firmie chcielibyście pracować, a później krok po kroku realizujcie wasz cel. Ambitnych ludzi zapraszam do kontaktu, niezależnie od tego, na czym się znają i co robią. Jeżeli widzą jakąś możliwość współpracy ze mną – niech śmiało się kontaktują. Wspólnie można zrobić wiele rzeczy.

ML: Miejmy nadzieję, że każdy młody człowiek odnajdzie swoją ścieżkę. Dziękuję za rozmowę.

RW: Również dziękuję.