Gwałtowny kryzys i szybkie odbicie?
Pod koniec marca zaczęły do nas napływać pierwsze twarde dane dotyczące sytuacji gospodarczej w różnych krajach dotkniętych koronawirusem. Największe negatywne wrażenie zrobiły dane z USA.
Pandemia niestety się rozwija. W chwili, gdy piszę te słowa na świecie jest już ponad 700 tysięcy zarażonych, zmarło grubo ponad 30 tysięcy osób. Wprowadzane są nowe obostrzenia dotyczące aktywności, także gospodarczej. Kryzys ekonomiczny jest już faktem, choć wciąż nie można precyzyjnie określić, jak będzie poważny. W dalszym ciągu jest to po prostu wróżenie z fusów.
Mamy już fatalne odczyty różnych wskaźników optymizmu i koniunktury, które jednoznacznie wskazują na załamanie oczekiwań co do przyszłości. Trudno się oczywiście dziwić. Pojawiają się także pierwsze twarde dane z okresu początku mocnego rozprzestrzeniania się pandemii. Z pewnością największe wrażenie zrobiła informacja o liczbie nowych osób, które ubiegają się o zasiłek w Stanach Zjednoczonych. W ciągu tygodnia przybyło ich grubo ponad 3 mln, co jest najgorszym wynikiem w historii. Zatem, na naszych oczach, dochodzi, jak nigdy wcześniej, do tak gwałtownych zmian.
Moim zdaniem trzeba na całą sytuację spojrzeć niestandardowo. Nie jak na kryzys wywołany przyczynami natury ekonomicznej. Podchodząc tak do tematu sytuacja jest rzeczywiście dramatycznie zła i nie daje szans na poprawę przynajmniej przez kilka kwartałów. Jednak ten kryzys, jak wiemy, jest zdecydowanie inny.
Normalnie jest tak, że najczęściej jakiś czynnik ekonomiczny powoduje uruchomienie efektu kuli śniegowej i prowadzi do wyhamowania gospodarki. Albo jest to dramatyczny wzrost cen ropy, jak w latach siedemdziesiątych, albo przegrzany rynek instrumentów finansujących, rynek nieruchomości, jak w roku 2008, albo pęknięcie jakiejś bańki spekulacyjnej, jak choćby w roku 2000, wtedy była to bańka internetowa. Proces hamowania w takiej sytuacji trwa jakiś czas. To nie jest tak, że z dnia na dzień załamuje się cały system. Nawet w roku 2008 USA weszło w recesję kwartał po tym, jak upadł Lehman Brothers. To właśnie upadek tego banku interpretowaliśmy nie do końca precyzyjnie (jako umowny), bo sam kryzys zaczął się wcześniej. Trzeba było ponad roku, aby bezrobocie wzrosło z mniej więcej 6% do prawie 10%. Tu nie było dramatycznych skokowych zmian.
Teraz jest inaczej. W tym momencie o wszystkim nie decydują procesy związane z cyklem koniunkturalnym w gospodarce, ale wirus, który z dnia na dzień nas wszystkich zdezaktywizował. Najpierw zwyciężył strach, choćby w przypadku latania samolotem, a potem, wprowadzone bardzo szybko przez rządy poszczególnych krajów, restrykcje. Jak może nie dojść do gwałtownego wzrostu bezrobocia, skoro tak naprawdę z dnia na dzień zamykane są poszczególne branże. Nagle nie ma gdzie pracować, nie ma jak produkować i dostarczać usług. I stąd tak katastrofalne wyniki rynku pracy.
Oczywiście to samo będzie w przypadku danych o PKB. W zależności od tego, jak wiele jego składowych zostało wygaszonych, wpływ na cały wskaźnik będzie różnił się w poszczególnych krajach. Ważny będzie też udział wygaszonych branż w PKB. Ale nie ma cudów, zobaczymy nagłe głębokie pogorszenie.
Potrafię sobie jednak wyobrazić sytuację, w której powrót do normalności też będzie szybszy, niż w „zwykłych” kryzysach. Na przykład we wspomnianych Stanach będziemy mieli informacje o setkach tysięcy nowych miejsc pracy, tworzonych w ciągu tygodnia. Oczywiście to nie będzie tak, że nagle, w miesiąc, wrócimy do tego, co było pod koniec 2019 roku. Jednak odbudowywanie potencjału, zarówno po stronie podaży jak i popytu, może być szybsze, niż normalnie. Kiedy to się stanie? Wszystko zależy od tego, kiedy zaobserwujemy apogeum pandemii, czyli, tym samym, od kiedy odgórne zakazy aktywności zostaną zdjęte. No i kiedy my przestaniemy bać się koronawirusa. Tu z pewnością kluczowe byłoby wynalezienie szczepionki. Patrząc na obecne oczekiwania, związane z rozwojem pandemii, moim zdaniem czwarty kwartał 2020 może już być na solidnym plusie. Oczywiście pod jednym warunkiem - że teraz nie dojdzie do fali upadłości.
To właśnie dlatego tak ważne jest, w jaki sposób teraz, natychmiast, rządy i banki centralne pomogą firmom i pracownikom. Chodzi o to, żeby utrzymać gotowość w trakcie tego najgorszego okresu. Przez najbliższe dwa, trzy, może cztery miesiące. Jeśli tego nie zrobimy, to nie będzie po prostu potencjału dla szybkiej odbudowy w drugiej połowie roku. Fala upadłości i trwałych zwolnień będzie miała konsekwencje. Łatwiej jest ruszyć z kopyta w przygotowanej do tego fabryce, niż przechodzić przez upadłość i budować podwaliny wzrostu niemalże od nowa. Potencjał konsumpcji w takiej sytuacji też jest inny.
Jak my pod tym względem wyglądamy na tle świata? Dość skromnie. Nawet gdyby tzw. „tarcza antykryzysowa" oznaczała bezpośrednie wydanie 212 mld złotych. Bo taką ma mieć ona wartość. Tak nie jest. W tych 212 mld jest na przykład 70 mld PLN, które Narodowy Bank Polski ma wydać na utrzymanie płynności w systemie bankowym czy po prostu wydrukować te pieniądze, choć oczywiście nie w postaci fizycznej.
Spora część „Tarczy" to pożyczki, gwarancje i kredyty. I bardzo dobrze. Jestem zwolennikiem takich działań. Z jednym zastrzeżeniem. To się musi zadziać się jak najszybciej. I musi być maksymalnie łatwo dostępne. Inaczej sens tego wszystkiego będzie mocno ograniczony. W chwili, gdy piszę te słowa nie ma jeszcze szczegółów dostępności poszczególnych elementu programu, a jeśli są, to raczej na poziomie teorii. Trudno mi się zatem odnieść do tego, czy ten postulat jest spełniony. Tak czy inaczej najważniejsze jest dostarczenie płynności firmom. A Potem, za kilka miesięcy, będziemy się zastanawiać, bo będzie na to czas, komu te pożyczki i kredyty umorzyć z uwagi na przykład na sytuację całej branży. Dopiero wtedy będzie to bezpośredni koszt ze strony budżetu państwa.
Teoretycznie z tej całej sumy 212 mld PLN wydatek budżetu to maksymalnie nieco ponad 60 mld PLN. Ale i tej kwoty nie możemy być pewni. Słyszymy bowiem o tym, że na przykład 30 mld PLN, które ma iść na rozwój infrastruktury, ma finansować projekty przynajmniej w części realizowane z samorządami. Czy są to nowe projekty, wcześniej nie przygotowywane? Przedstawiciele rządu mówią, że tak, ale szczegółów nie ma. A co oznacza owa współpraca z samorządami? Czy także konieczności ponoszenia kosztów po ich stronie? Czy w tym jest te 30 mld PLN? Cześć pieniędzy będzie szło także z innych źródeł, na przykład z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Czyli nie z budżetu państwa.
Takiego kryzysu jeszcze nie było. Nigdy zatem nie reagowaliśmy na takie wydarzenia. Jest jednak szansa, że jego skutki będą głębokie, ale relatywnie krótkotrwałe. Jednak, aby takie były trzeba działać teraz. Nawet kosztem wzrostu zadłużenia państwa i „dodrukowania" pieniędzy. Konsekwencje tego nie muszą być bardzo bolesne. Pod warunkiem, że będziemy odpowiedzialni i zastosujemy politykę powrotu do normalności, na przykład ograniczeń w wydawaniu państwowych pieniędzy.
Marek Zuber