Polityczna sztuka wyboru i jej konsekwencje

Kampania wyborcza zaczęła się na dobre. Rządzący najpierw wytoczyli działa,
w postaci nośnych haseł, potem zaczęli uszczegóławiać swoje wyborcze
propozycje. Opozycja twierdzi, że po części powiela jej pomysły. I tylko
głos o kosztach rządowych koncepcji jest jakby coraz mniej słyszalny.
Przynajmniej w świecie polityków, bo w świecie ekonomistów bynajmniej nie.



Podstawowe hasła z kampanii 2015 roku, jak 500+ i obniżenie wieku
emerytalnego, zostały wprowadzone w życie. I przyniosły, choć z pewnością
nie tylko one, stałe wysokie poparcie partii rządzącej w badaniach opinii
publicznej. Pewnie w dużej mierze ten mechanizm przyświeca także obecnym
propozycjom, których rozmach dla wielu jest zaskoczeniem.

Możemy oczywiście dyskutować o sensowności tych pomysłów. Na przykład o
tym, że młodzi ludzie do 26 roku życia, szczególnie studenci, głównie
pracują na umowy o dzieło, zresztą najczęściej dlatego, że tak chcą, a nie
dlatego, że są do tego zmuszani. Ich nowe przepisy nie obejmą. Możemy się
także zastanawiać na sensem przyznawania 500 złotych osobom z jednym
dzieckiem bez względu na ich sytuację majątkową. Po co dawać pieniądze
zamożnym? Jaki to ma mieć cel? Podaje się przykład Singapuru, w którym
wypłata na pierwsze dziecko doprowadziła do zwiększenia przyrostu
naturalnego. Ale czy w Polsce w przypadku dobrze sytuowanych osób te 500
PLN przeważy szalę? Śmiem wątpić. Najmniej problemu mam z trzynastą
emeryturą. To prawda, że jest to program czysto socjalny. Czyli jakby to
określili niektórzy, czyste rozdawnictwo, a nie jakaś forma inwestycji.
Mimo to uważam, że po całym życiu pracy dostawanie tysiąca kilkuset złotych
jest sytuacją nie do pozazdroszczenia. Szczególnie wtedy, gdy połowę tych
pieniędzy wydaje się na lekarstwa. Chcę, żeby choć w taki sposób,
trzynastką, można było poprawić los wielu, na prawdę wielu polskich
emerytów i rencistów. Choć i tu można postawić tezę, że są i tacy, którzy
mają na przykład pięć tysięcy emerytury i też 1100 złotych dostaną. Tak,
czy inaczej ten program, jeszcze raz to podkreślę, czysto socjalny, po
prostu mi się podoba. Nie zmienia to jednak faktu, że na wszystkie te
pomysły potrzebne są pieniądze. No właśnie...

Kiedy wprowadzano program 500+ nie należałem do tych, którzy twierdzili, że
to rozwali budżet w 2016 roku. Oczekiwałem poprawy koniunktury i to miał
być główny powód pojawienia się w budżecie dodatkowych pieniędzy. I był.
Także w latach 2017 i 2018. Koniunktura nie wynikała z jakiegoś cudownego
planu realizowanego w Polsce. Obserwowaliśmy ją w całej Europie. W
szczególności w naszym regionie. Rozwijały się wszystkie kraje Europy
Środkowo - Wschodniej. Większość z nich odnotowuje minimalne historyczne
poziomy bezrobocia i wysokie wzrosty wynagrodzeń. Nie tylko my. Konsumpcja,
która w Polsce rosła bardziej, niż PKB, oznaczała relatywnie większe
dochody do budżetu na przykład z podatku VAT. Oczywiście mamy także
zwiększenie ściągalności podatków. Rzeczywiście rząd ma tu sukces, sukces,
który jednak nie wystarcza na finansowanie wprowadzanych projektów. Bo jest
to w porywach 20 mld złotych w zeszłym roku, co na początku marca przyznał
także premier. Już w roku 2019 będzie trzeba  na nowe koncepcje dodatkowo
znaleźć około 20 mld PLN. Czy trzeba będzie nowelizować budżet? Dowiemy się
pewnie dopiero w trzecim kwartale.

A ile kosztują wszystkie zrealizowane i proponowane pomysły? Pełna wersja
programu 500+, także na pierwsze dziecko, to około 40 mld złotych rocznie.
Trzynastka dla emerytów to około 10 mld PLN. Obniżenie wieku emerytalnego
również tyle. Ten koszt będzie rósł. Mamy też tańsze programy typu 300+,
czy zniesienie PiT-u dla osób do 26 roku życia. W sumie możemy mówić zatem
o grubo ponad 70 mld PLN już w roku 2020. Przy dochodach do budżetu na
poziomie niecałych 400 mld PLN. Czyli prawie 20% z tego to pomysły z
ostatnich trzech lat. Jeszcze raz przypomnę: ze zwiększenia ściągalności
podatków mamy tylko 20 mld PLN rocznie. Oczywiście część z tych wydanych
pieniędzy wróci do budżetu. Jeśli emeryci skonsumują swoja trzynastkę, to
będzie z tego na przykład dodatkowy VAT. Ale i tak realny wydatek będzie
ogromny. Jak będziemy to finansować, kiedy koniunktura się skończy?

Otóż moim zdaniem czeka nas albo scenariusz grecki, choć oczywiście nie od
razu, albo co zdecydowanie bardziej prawdopodobne okres podnoszenia
podatków i parapodatków. Przykłady już mamy, jak choćby 10 groszy w
benzynie, czy podatek bankowy, który prawie w całości banki przerzuciły na
klientów. A to będzie tylko początek. Nie twierdzę, że nie warto. Być może
społeczeństwo zgodzi się na wyższe obciążenia, żeby część z nas, na
przykład wspomniani emeryci, mieli lepiej. W końcu w Szwecji podatki są
wyższe, niż w Polsce i nikt z tego powodu szat nie rozdziera. Te pieniądze
państwo Szwedom oddaje w taki czy inny sposób, a Szwedzi koncepcję państwa
opiekuńczego sobie chwalą. Ale miejmy tę świadomość.


Marek Zuber