Proces Lubelskich Mazaczy

Dawno temu w Lubelskiem

Dziś za pomazanie drzwi grozi  grzywna. 300 lat temu oskarżeni o podobny czyn trzej mieszkańcy Lublina zapłacili głowami.

W 1711 r. szalała w Lublinie epidemia dżumy. Służby miejskie nie nadążały z uprzątaniem ciał zmarłych, które leżały pokotem na ulicach. Nawiedzane przez zarazę miasta przypominały obraz biblijnej Sodomy i Gomory. Ludzie byli przekonani, że to kara boża za grzechy (utwierdzało ich w tym duchowieństwo). Zrozpaczeni wznosili modły i składali obfite wota żeby przebłagać Najwyższego. Jednak Pan Bóg nie chciał się mieszać do spraw medycznych... W tej sytuacji wyszukiwano winnych domniemanego gniewu Bożego. Byli wśród nich Żydzi (posądzani o zatruwanie studni), żebracy, kobiety lekkich obyczajów, osoby rzekomo uprawiające czary. Do oskarżenia o szerzenie zarazy wystarczał pierwszy lepszy pretekst.

 

Lubelscy grabarze Stanisław Kromczak,  Jakub Szumilas i Marcin Morawski rzekomo smarowali drzwi mieszkań mózgiem osób chorych na dżumę,. W ten sposób miała rosnąć w mieście liczba zarażonych  i zwiększała się śmiertelność. A grabarze zarabiają wtedy, kiedy mają kogo grzebać. Trzej mężczyźni trafili do więzienia. O ich losie miał zdecydować sąd wójtowski.

Zgromadzony przeciwko nim materiał dowodowy był dziurawy niczym ser szwajcarski. Nie sprawdzano prawdomówności świadków. Nie potrudzono się, żeby ustalić czy makabryczne pamiątki, rzekomo pozostawiane przez grabarzy faktycznie zawierały zarazki dżumy. Ale to wszystko nic nie znaczyło. W śledztwie nie chodziło przecież o wykazanie niewinności oskarżonych, ale o to, żeby znaleźć „kozłów ofiarnych” odpowiedzialnych za śmierć wielu osób. Kromczak, Morawski i Szumilas idealnie nadawali się do tej roli.

Żaden z trójki oskarżonych nie przyznał się do winy ani w trakcie postępowania pierwiastkowego, ani podczas procesu sądowego. Zostali więc poddani torturom. W piwnicy Trybunału Koronnego na Rynku znajdowała się znakomicie wyposażona izba tortur. Były tu m.in. szyna do przypiekania i hiszpańskie trzewiki. Męki poskutkowały – oskarżeni potwierdzili wszystkie przypisywane im winy, opowiadając m.in. o wyciągnięciu mózgu z  głowy zmarłego dziecka pewnego złotnika z ulicy Grodzkiej. Mówili o rozłupywaniu czaszek zwłokom, które wykopywali z grobów i o suszeniu na słońcu substancji mózgowej, przeznaczonej do smarowania drzwi.

5 marca 1711 r. zapadły wyroki. Stanisław Kromczak, Marcin Morawski i Jakub Szumilas zostali skazani na kary śmierci przez obcięcie głów, po uprzednim obcięciu obu rąk. Miejsce straceń znajdowało się przy jednym z głównych wjazdów w obręb miejski (najprawdopodobniej był to plac przed „domem kata” w okolicy dzisiejszej ulicy Długosza). Egzekucja zgromadziła tłum gapiów, których nie odstraszyła szalejąca w mieście zaraza. Na widok związanych skazańców lud zaczął wykrzykiwać obelgi i rzucać w nich kamieniami. Spokój został jednak szybo przywrócony. Kat nadzwyczaj sprawnie uczynił swoją powinność. Jego pomocnicy uprzątnęli odcięte fragmenty ciał, nie pozwalając, żeby dobrały się do nich psy. Nasycona widokiem krwi gawiedź wróciła do domów.

Sąd nakazał pogrzebanie ciał w miejscu kaźni a odcięte członki nabić na pale i dla przestrogi ustawić je na drogach publicznych. W ciągu kolejnych miesięcy ogniska zarazy zaczęły przygasać. Rzecz jasna nie miało to nic wspólnego ze skazaniem i straceniem grabarzy. Nastąpiło po prostu przesilenie i dżuma czasowo odstąpiła. Niestety, nie na długo. W następnych dekadach kilkakrotnie wracała do Lublina. W 1736 r. na terenie obecnego Ogrodu Saskiego powstała kapliczka zwana Bożą Męką jako wotum z powodu zarazy morowej. Istnieje do dziś.

 

MARIUSZ GADOMSKI