Nie jestem święty, ale podążam we właściwym kierunku
Muzyk, który mógł zostać piłkarzem. Muzyk, który wystąpił w filmie i serialu. Muzyk, któremu szczera i prawdziwa modlitwa pozwoliła uwolnić się z nałogu. Taki jest Krzysztof Antkowiak. A czego doświadczył ze strony rówieśników w wieku 15 lat i co sądzi o karierze młodych, polskich artystek? O tym opowiada w rozmowie z naszym Magazynem.
ML: Dzieci bardzo często wybierają drogę zawodową swoich rodziców, ponieważ mają kontakt z tym środowiskiem. Podoba im się zajęcie mamy czy taty i już od najmłodszych lat szkolą się w tym kierunku. Jak było w Pana przypadku? Został Pan muzykiem dlatego, że tata - Witold - nim był?
Krzysztof Antkowiak: Rzeczywiście, wychowywanie się w domu, w którym rodzice wykonują daną profesję - są na przykład lekarzami czy prawnikami, wpływa na dzieci. U mnie było tak samo. Miałem muzykalny dom, w pokoju zawsze stało pianino i płyty winylowe. Dzięki temu, muzyka była obecna w moim życiu od najmłodszych lat. Rodzice zobaczyli, że ciągnie mnie do pianina. Podśpiewuję sobie melodię.
ML: Zobaczyli talent i chcieli go rozwijać?
KA: Tak można powiedzieć. Oprócz tego, tata dbał o rozwój sportowy mój i mojego starszego brata, zapisując nas na treningi piłki nożnej i tenisa. Ja wybrałem drogę muzyka i poszedłem do Akademii Muzycznej w Poznaniu.
ML: Rok 1988. 25. Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu. 15 – letni Krzysztof Antkowiak śpiewa piosenkę „Zakazany owoc”, dzięki czemu zdobywa wyróżnienie i nagrodę publiczności. Czy pamięta Pan emocje, jakie towarzyszyły Panu podczas tego występu?
KA: Doskonale pamiętam te emocje, a właściwie jedną. Radość. Radość z tego, że mogę pośpiewać w bardzo fajnym miejscu. Nie odczuwałem tremy, którą ma się, będąc doświadczonym artystą - może dlatego, że byłem młodym chłopakiem. Lubiłem to, co robiłem. W takim miejscu, jakim jest amfiteatr w Opolu, powinienem być spięty i odczuwać stres, natomiast ja czułem się bardzo dobrze. Pamiętam, że na scenie towarzyszyła mi ogromna radość. Dopiero z czasem przychodziła trema, która towarzyszyła mi podczas występów przed dużą publicznością.
ML: Jak wyglądało Pana życie po tym, co się wydarzyło w Opolu? Co uległo zmianie?
KA: Myślę, że to temat na książkę (śmiech). Jak człowiek staje się osobą rozpoznawalną i publiczną, wszystko się zmienia. Ważne jest, czy umiemy sobie z tym świadomie poradzić, czy ta sława nas przytłacza. Ja porównałbym ten stan do Matrixu – wchodzimy do niego i z początku jest super. Stajemy się kimś, kim nigdy nie byliśmy. Z czasem zaczyna to być trudne. Rozpoznawalność ma bowiem dwa aspekty. Z jednej strony jest fajnie i przyjemnie – ludzie poznają nas na ulicy, otwierają się nam nowe, nieznane drogi. Ale jest też ta druga, negatywna strona. Zdarzają się nieprzyjemne sytuacje, których sam doświadczyłem. Pojawia się zazdrość ze strony innych ludzi, jakaś chęć dokuczenia, zrobienia krzywdy. Sukces nigdy nie cieszy wszystkich.
ML: Zazdrość zapewne była ze strony kolegów ze szkoły?
KA: Bardziej nauczycieli. Dobrzy koledzy chętnie mi kibicowali i mnie wspierali. Czułem jednak zazdrość ze strony rówieśników, których dziewczyny lub koleżanki miały moje plakaty w pokojach - oni byli wobec mnie nieżyczliwi. Dochodziło do nieprzyjemnych zdarzeń na podwórku i ulicy.
ML: Zaczepki, bójki?
KA: Niestety, tak. Ja nie miałem żadnego ochroniarza, który obroniłby mnie przed takim atakami. Czasy były wtedy inne.
ML: Był Pan przygotowany na sławę i rozpoznawalność, która pojawiła się po koncercie w Opolu?
KA: Nie byłem na nią przygotowany. Równie dobrze mogę spytać się teraz Pana: Wchodzimy na Mount Everest. Jest Pan przygotowany? Ja nie byłem przygotowany wtedy na taką sławę. Szczególnie, że miałem 15 lat, a rozpoznawalność przyszła z dnia na dzień. Osoba dorosła, gdy zaczyna istnieć w świadomości społeczeństwa, inaczej do tego podchodzi. Jest przygotowana emocjonalnie na to, co może nastąpić.
ML: Młodych ludzi, którzy występują na polskich, ale też zagranicznych scenach nie brakuje. Roksana Węgiel, Viki Gabor. Co doradziłby Pan tym piosenkarkom jako starszy kolega? Na co powinny uważać?
KA: Obecnie śpiewającą młodzież można porównać do „gotowych produktów”. To są dzieci, ale wychowane w innych czasach. Są profesjonalnie przygotowane do występów na scenie, do udzielania wywiadów. Nie czuję w nich radości bycia dzieckiem. Obserwując początki ich kariery muzycznej, patrzę na to z pewnym niepokojem. Perfekcyjne makijaże, wytrenowany uśmiech – w ten sposób, moim zdaniem, zabiera się im dzieciństwo. W wieku 15 lat człowiek nie jest jeszcze dojrzały fizycznie i emocjonalnie. Uważam, że zarówno Roksana jak i Viki, są już zbyt dojrzałe jak na swój wiek. To jest nienaturalne. Życzę im, aby muzyka nie zabrała im dzieciństwa i żeby rodzice potrafili ochronić je przed drapieżnym show – biznesem.
ML: Jak można ochronić dzieci, które chcą wyjść z cienia i robić karierę w medialnym środowisku?
KA: Przede wszystkim rozmawiać z nimi o tym, czym jest show – biznes. Ustalić dziecku priorytety, pokazać, że w życiu nie jest ważna sława i popularność, ale rodzina, nauka, drugi człowiek.
ML: Proszę dokończyć zdanie. Muzyka jest dla mnie…
KA: Stanem, w który się wchodzi i człowiek się czuje bezpiecznie. Muzyka to przygoda, którą przeżywa się za każdym razem.
ML: Gdybym nie był muzykiem, byłby…
KA: Piłkarzem (śmiech).
ML: Poruszmy teraz temat, który ja nazwałbym ważnym doświadczeniem w Pana życiu. Chodzi mi o problemy z alkoholem i narkotykami. U osoby zmagającej się z alkoholizmem zaczyna się podobnie: jeden kieliszek do kolacji, jeden papieros. Uzależnienie przychodzi powoli. Jak wyglądało to u Pana?
KA: Podobnie. Ja stałem się takim weekendowym pijakiem, któremu się wydawało, że wszystko jest w porządku, bo są znajomi, jest dobra impreza, można potańczyć. Najgorsze jest to, że nałóg na początku jest nieuświadomiony. Każdy nałogowiec, niezależnie od tego, czy jest alkoholikiem, hazardzistą czy narkomanem, nie uznaje, że w jego życiu pojawił się problem. Uważa, że ma nad tym kontrolę. Ja również przez długi czas oszukiwałem się, że nie mam problemu z alkoholem. Dzisiaj przeraża mnie inny rodzaj uzależnienia, jakim jest uzależnienie od telefonów i Internetu. Szkoda mi ludzi, którzy - zamiast na świat - patrzą w ekran swojego smartfona. Takiego globalnego uzależnienia jeszcze nie było. Hazard i używki nie mogą się z tym mierzyć.
ML: Czy pomimo tych wszystkich trudnych chwil, które Pan przeżywał, tlił się wtedy w Panu płomyk nadziei? Że wyjdzie Pan z tego? Że jest jeszcze szansa na zmianę?
KA: Bez wątpienia tak. Nie byłem uzależniony do tego stopnia, żebym leżał nieprzytomny na ulicy. Byłem świadomy swoich czynów i dzisiaj z perspektywy osoby, która uwolniła się od nałogu, chcę powiedzieć, że moje życie niesamowicie się zmieniło. Teraz mam więcej czasu na spotkania z ludźmi, więcej dostrzegam i przeżywam, więcej czuję. Są same plusy tej sytuacji.
ML: Jaka była pierwsza myśl, kiedy zdał Pan sobie sprawę, że uwolnił się od dotychczasowego życia? Oczywiście rozumiem, że wyjście z nałogu nie następuje z dnia na dzień, ale jest przecież ten moment, gdy człowiek zdaje sobie sprawę, że już kontroluje swoje działanie i może cieszyć się życiem.
KA: Bardziej poczułem niż pomyślałem. W pewnym momencie poczułem, że nie muszę iść do kasyna czy wyjmować kieliszka, żeby napić się whisky. Jestem wolnym człowiekiem.
ML: Jak to się stało, że - mówiąc kolokwialnie - wrócił Pan do żywych? Pomogła jakaś osoba, religia, czyjeś słowa?
KA: Pomogła mi szczera, płynąca prosto z serca modlitwa, w której było pełno desperacji i bólu. Prosiłem Boga, żeby zabrał ode mnie to wszystko, z czym się zmagam. Dostałem łaskę uzdrowienia i jestem tego żywym przykładem. W moim przypadku wystarczyło się żarliwie pomodlić. Zapewne w wielu przypadkach tak jest. Ludzie po prostu nie sięgają po najprostsze rzeczy.
ML: Teraz jest Pan na właściwej drodze?
KA: Zdecydowanie tak. Każdego dnia modlę się i dziękuję Bogu za przemianę mojego życia. Nie jestem święty, mam swoje wady, ale teraz mam drogowskaz, którego wcześniej nie miałem.
ML: Występował Pan przed kamerą. Był epizod w Młodych wilkach, występ w Barwach szczęścia. Lubi Pan grać?
KA: Dostawałem propozycję zagrania w tych produkcjach, ale dla mnie była to przygoda i zabawa. Nie mogę powiedzieć, że lubię, nie mogę powiedzieć, że nie lubię. Traktowałem to jako ciekawe doświadczenie. W Barwach miałem zagrać w trzech odcinkach, ale sprawdziłem się i kontynuowałem moją przygodę z tym serialem.
Do Młodych wilków też trafiłem przez przypadek. Na początku chodziło tylko o muzykę, później reżyser mnie zauważył i chciał sprawdzić na planie. Jednak to muzyka jest dla mnie całym światem i w niej najlepiej się odnajduję.
ML: Był Pan uczestnikiem telewizyjnego show Twoja Twarz Brzmi Znajomo. Jak wspomina Pan swój udział w programie?
KA: Ciekawe doświadczenie. Dzięki programowi coś w sobie odkryłem, o czym wcześniej nie miałem pojęcia. Dużo się nauczyłem. To był jedyny program, który związany był z tym, co robię na co dzień. Bez tańczenia na parkiecie, bez skoków do wody. Mieliśmy fajną załogę, która wspierała się w czasie trwania programu. Nie było między nami zazdrości.
ML: Co było dla Pana najtrudniejsze w programie?
KA: Na pewno czas, w którym trzeba było wcielić się w postać. Mieliśmy 3 - 4 dni na naukę piosenki i choreografii. Podczas nagrywania uczestnik wykonuje swój utwór tylko raz, więc każda pomyłka jest zarejestrowana i pokazana w telewizji.
ML: Jakie plany na 2020 rok?
KA: W życiu zawodowym, chciałbym skończyć dwa projekty, na razie nie będę zdradzał szczegółów. Natomiast w życiu prywatnym - również chcę poukładać sobie wszystkie nie poukładane jeszcze sprawy.
ML: Tego Panu życzę. Dziękuję za rozmowę.
KA: Również dziękuję.