Zrównoważony budżet
Po długich dyskusjach i, to chyba najlepsze określenie, różnego rodzaju kombinacjach, rząd przyjął, że budżet 2020 roku będzie budżetem bez deficytu. Byłby to pierwszy taki przypadek od momentu zmian ustrojowych w Polsce. Pytanie tylko, czy to jest realne i co to tak naprawdę oznacza?
Budżet zrównoważony, czyli bez deficytu, to cel rządu na 2020 rok. Zdarzyło by się to po raz pierwszy w trzydziestoletniej historii gospodarki rynkowej w Polsce. Czy byłby to sukces? Teoretycznie tak. Choć trzeba wyraźnie powiedzieć, że niczym na tle Europy byśmy się specjalnie nie wyróżniali. Nie mamy jeszcze danych za rok 2019, ale w roku 2018 dziewiętnaście krajów UE miało nadwyżkę w swoich budżetach. Nie byłoby to zatem jakieś wielkie osiągnięcie, w porównaniu z naszymi europejskimi sąsiadami. Choć oczywiście każdy kraj ma swoją specyfikę. Rząd zrobił jednak z osiągnięcia równowagi budżetowej kolejną PR-owską kampanię sukcesu. Problem w tym, że jest kilka „ale".
Pierwsze, to sam fakt realnego uzyskania deficytu „bez dziury". Mówimy tu o planie, a nie jego realizacji. Skończyć się może różnie, o czym boleśnie przekonał się przede wszystkim rząd PO - PSL w roku 2008. Nastąpił wtedy światowy kryzys i zawalił się plan realizacji polskiego budżetu pod koniec roku. Nikt nie spodziewa się na świecie pogromu na kształt wydarzeń sprzed jedenastu lat, ale w przypadku planu na 2020 rok mamy jednak kilka dość optymistycznych założeń. Głównie dotyczące wzrostu gospodarki, która ma urosnąć o 3,7%. Przez ostatnie kilka lat, nie kwestionowałem w tym względzie przyjętych wielkości. Oczywiście nie wiem, co się wydarzy, ale po raz pierwszy moja prognoza jest wyraźnie mniej optymistyczna, niż założenia rządu. Moim zdaniem, możemy być wyraźnie poniżej 3%. A mniejszy wzrost PKB, to mniejsze wpływy do budżetu. Warto w tym momencie wspomnieć, że jeśli hamowanie gospodarki będzie wyraźnie głębsze, to trudno będzie także zwiększać ściągalność podatków. Jeśli gospodarka rozwija się szybko, firmy i obywatele generalnie chętniej płaca podatki i parapodatki. Ale jeśli jest gorzej, chęć do płacenia spada. Bo mamy mniej środków do dyspozycji. I bardziej boimy się o przyszłość. To, co może pomóc budżetowi, to wyższa, niż planowana inflacja. Bo sądzę, że w rzeczywistości będzie ona wyższa. Ale, moim zdaniem, jej pozytywny wpływ będzie mniejszy, niż ewentualny ubytek z tytułu wolniejszego wzrostu PKB.
Optymistyczne założenia to nie wszystko. Prognozowany brak deficytu został osiągnięty dość specyficznymi metodami. Po pierwsze, wynika on z wydarzeń jednorazowych. Chodzi mi tu głównie o dokończenie rozmontowania OFE i związaną z tym opłatę przekształceniową. Także o przetarg na telefonię 5G. A także o planowany zysk Narodowego Banku Polskiego, w dużej mierze wynikający z innego rozliczenia wartości aktywów, niż było to w poprzednich latach.
Po drugie, w tworzeniu budżetu zastosowano kilka sztuczek. A najważniejsza z nich to specyficzne sklasyfikowania kosztów 13 - tej emerytury. Będzie to pożyczka z budżetu, a zatem nie wydatek sensu stricte, do nowo powstałego po przekształceniu Funduszu Wsparcia Osób Niepełnosprawnych, Funduszu Solidarnościowego. Czyli teoretycznie, nie będzie to wydatek Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, bo to wymagałoby dofinansowania z budżetu państwa. Pytanie tylko - kto i jak tę pożyczkę tak realnie spłaci?
Po trzecie, „zaoszczędzono" trochę środków na przykład nie niwelując samorządom strat, wynikających z obniżenia podatku PIT do 17%. I nie przygotowując pełni środków na pokrycie wzrostu wynagrodzeń nauczycieli.
Czwarta kwestia, na którą chciałem zwrócić uwagę, to oczywiście wzrost obciążeń. Rośnie akcyza na alkohol i papierosy, rośnie opłata paliwowa, zapowiedziany jest podatek cukrowy, a to prawdopodobnie nie koniec.
Do tego wszystkiego trzeba zadać sobie pytanie, czy nam ten brak deficytu jest w ogóle potrzebny. Nie zrównoważony budżet, ale to, na co wydajemy pieniądze jest najistotniejsze. Gdybyśmy w naszej obecnej sytuacji planowali deficyt, ale wynikający z jakiś ważnych inwestycji, które w perspektywie lat zwiększałyby potencjał polskiej gospodarki, nikt by się na to nie obraził. Sztuka dla sztuki nie ma sensu. Tym bardziej, że jeśli nawet uda się uzyskać brak deficytu, to będzie to zjawisko jednorazowe, a nie jakiś trend. Zakłada tak sam rząd w swoich prognozach średniookresowych. Czyli jednak sztuka dla sztuki.
Ale najważniejsze jest jeszcze co innego. Jeśli mówimy o finansach publicznych, to budżet centralny jest tylko ich częścią. Jeśli popatrzymy na cały sektor finansów publicznych, do którego zaliczamy obok centrum, przede wszystkim, samorządy, system zabezpieczenia emerytalnego, ale także wiele innych elementów, to nie tylko nie będzie on zrównoważony, ale jego deficyt wzrośnie. I osiągnie prawdopodobnie około 40 mld złotych, czyli około 2% PKB. A w 2021 roku może się otrzeć o 3% PKB. A to już poziom, który zgodnie z zaleceniami Komisji Europejskiej, jest poziomem granicznym. Czy zatem naprawdę ewentualne, wynikające z różnych „sztuczek" i jednorazowych wydarzeń, zrównoważenie budżetu centralnego na 2020 roku będzie takim sukcesem?
Marek Zuber