MAGICZNY BIZNES MICHAŁA ZAORSKIEGO

Oczarował nas swoimi sztuczkami, jak również charyzmą i pozytywną rozmową. Iluzjonista przez duże I oraz przedsiębiorca przez duże P. Występuje głównie na konferencjach firmowych, eventach oraz weselach, chociaż największą sławę zyskał dzięki występowi w ostatniej edycji popularnego programu rozrywkowego Mam Talent.

 

Jak sam mówi, branża rozrywkowa, w której działa, przynosi radość zarówno widzom, jak i jemu samemu. Mowa o Michale Zaorskim, iluzjoniście z Lublina.

Jak wyglądały początki jego czarów? Czym zaczarowała go magia? Jaka jest najtrudniejsza sztuczka jaką wykonuje? Dlaczego jest przedsiębiorcą?

Zapraszamy do rozmowy.

ML: Czy pamiętasz kiedy magia zawitała do Twojego życia?

Michał Zaorski: To był czas, kiedy uczyłem się w gimnazjum. Nauczyłem się wtedy pierwszej sztuczki z Internetu, która polegała na pionowym postawieniu zapałki na stole. Wiem, to nie był najbardziej ambitny trik w moim życiu. Ale sztuczka robiła wrażenie na kolegach z klasy i z osiedla. Ten „numer” pociągnął za sobą kolejne, coraz ciekawsze triki.

ML: Spodobało Ci się, że ludzie oglądają to z zainteresowaniem?

MZ: Wtedy bardzo mi się spodobało. Wiadomo, mając 14-15 lat, każdy lubi być doceniony, być w centrum uwagi. Wtedy ogromnie podnosi to samoocenę. Dzisiaj nie jest już to dla mnie tak ważne (uśmiech).

ML: Czy będąc dzieckiem, oglądałeś innych iluzjonistów?

MZ: Tak, oglądałem. Wtedy na topie był Copperfield. Z czasem w telewizji zaczęła się pojawiać „streetmagic”, czyli magia uliczna. Magik nie robił pokazów na scenie, ale chodził po ulicach Stanów Zjednoczonych i pokazywał sztuczki napotkanym osobom. Takimi iluzjonistami byli na przykład David Blaine albo Criss Angel.

ML: Magia uliczna różni się od magii scenicznej?

MZ: Zdecydowanie. W magii scenicznej mamy choreografię, jest muzyka, są tancerki. Jest robione „show”. Magia uliczna polega na interakcji z ludźmi. Iluzjoniści robią ją na tzw. freestajlu. Z kolei ten rodzaj magii, którą ja uprawiam, czyli magia praktyczna to jeszcze co innego. Ludzie nie przychodzą specjalnie na mój pokaz. Jestem częścią jakiegoś eventu.

ML: Zapewne jesteś gwiazdą na weselu?

MZ: Postrzegam siebie bardziej jako osobę, która ma przyspieszyć proces zapoznawania się rodzin i rozluźnić atmosferę. Na weselu są zawsze dwie najważniejsze osoby i jest to para młoda.

ML: No dobrze, wróćmy do pierwszych sztuczek iluzjonistycznych, które wykonywałeś w gimnazjum. Czy już wtedy wiedziałeś, że będziesz to robił zawodowo?

MZ: Najpierw zajmowałem się tym hobbistycznie. Ale pewnego dnia koleżanka, która pracowała w hotelu, zaprosiła mnie, abym wystąpił tam na Andrzejkach. Zgodziłem się. Był to mój pierwszy, zawodowy występ. Z perspektywy czasu wiem, że był to dramatyczny pokaz (śmiech). Ale ważne, że ludziom się spodobało. Od tego czasu, ludzie zaczęli dzwonić, bo usłyszeli o mnie i chcieli ze mną współpracować. Zacząłem robić pokazy, jednocześnie pracując w firmie IT. Zajmowałem się tam rekrutacją. Zawsze wiedziałem, że nie będę stawiać wszystkiego na jedną kartę. Być może mam „żyłkę przedsiębiorcy” (śmiech). Dodatkowo zacząłem uczyć się marketingu internetowego. Praca w firmie IT nie bardzo mi się podobała, a dzięki dodatkowej wiedzy mogłem wykonywać pojedyncze zlecenia i reklamować swoje pokazy iluzjonistyczne. Do tego kończyłem studia na kierunku Psychologia biznesu i przedsiębiorczości.

1Iluzjonista na event Warszawa fot. ADRIAN TOMCZYK

fot. Adrian Tomczyk

ML: Wiele działo się w Twoim życiu.

MZ: Tak, to prawda. Z czasem, można powiedzieć, sprofilowałem swoje występy, to znaczy na początku brałem co popadło: osiemnastki, wesela, chrzciny, urodziny. Później postanowiłem, że będą wykonywał pokazy tylko na eventach, konferencjach biznesowych i weselach. Po kilku latach powstała marka Michał Zaorski – Rozrywka w dobrym stylu.

ML: Jesteś przedsiębiorcą, ale profil działalności nie jest klasyczny. Jak otoczenie Cię postrzega?

MZ: Przedsiębiorcy, którzy zajmują się swoimi biznesami bardzo pozytywnie reagują na mnie i na moją formę działalności. Są też tacy, którzy dziwią się: da się z tego żyć? Okazuje się, że tak (śmiech). Uważam, że mój biznes to świetna praca i pasja. Nie ponoszę kosztów jej prowadzenia. Nie zatrudniam ludzi, nie wynajmuję biura, nie mam leasingów. Jedyne koszty to opłata za paliwo i ewentualnie nocleg.

ML: Co jest w iluzji takiego niesamowitego?

MZ: Iluzja to zdecydowanie dziedzina sztuki, która daje odbiorcy poczucie, że stało się coś niemożliwego. Inne dziedziny, takie jak taniec, malarstwo, teatr czy literatura, również wzbudzają w odbiorcach emocje, ale nie mają tego, co ma iluzja. W magii coś jest, a nie było. Było, a teraz zniknęło. Stało się coś niezwykłego. W odbiorcy rodzą się pytania: jak do tego doszło? Jak to się stało? Ludzki mózg zawsze dąży do wyjaśniania zjawisk. Gdyczytam niektóre komentarze, że pewnie miał jakąś linkę w rękawie, którą ktoś zza kulis uruchomił i później strumień światła… itd. to się uśmiecham, bo wiem, że z taką linką mógłbym być Batmanem, a nie magikiem (śmiech). Nieuchwytność tego niemożliwego robi największą robotę.

ML: Co czujesz podczas występu przed publicznością?

MZ: Czuję bardzo dużą ekscytację i wdzięczność, że ludzie przyszli na mój występ i chcą się dobrze bawić. Sprawia mi to ogromną frajdę. Nie czuję już stresu, chociaż podczas pierwszych występów on był. Teraz już pełen luz (uśmiech).

ML: Ile w Twojej iluzji jest zręczności i sprytu, a ile wcześniej przygotowanego sprzętu, rekwizytów?

MZ: Staram się, aby pracy rekwizytów było jak najmniej. Nie chcę, żeby sztuczka wykonana była przez specjalny gadżet. Ja bardziej działam na prezentacji, odwróceniu uwagi, a nie zręczności. Zręczność prędzej czy później każdy z nas straci. Nawet najlepsi magicy są tego świadomi.

ML: Gdzie, oprócz Internetu i książek, iluzjoniści uczą się swoich numerów? Czy są jakieś szkoły?

MZ: W Polsce nie ma szkół, ale są organizowane specjalne kursy iluzji. Bardzo popularne teraz, w erze Covidu. Bardzo dużo osób, podobnie jak ja, zaczyna od Internetu. Później przychodzi czas na książki, które według mnie są najlepszym źródłem wiedzy. Mało osób po nie sięga, ponieważ większość jest w języku angielskim.

ML: Jaka była najtrudniejsza sztuczka, którą wykonałeś?

MZ: To sztuczka z kostką Rubika. Dwie osoby, niezależnie od siebie, mieszają dwie kostki w dowolny sposób. Kończą w momencie, kiedy są usatysfakcjonowane z pomieszania ścianek. Zabieram te dwie kostki i na scenie pokazuję, że jedna ścianka pomieszana jest w dwóch kostkach w ten sam sposób. Później okazuje się, że kolejne ścianki również ułożone są w ten sam sposób. Następnie jedną z nich układam podrzucając do góry, łapię i chowam do torby. Do torby wędruje też szklany słoiczek. Zgniatam całość i okazuje się, że kostka jest w słoiczku i jest niemożliwa do wyciągnięcia. To najtrudniejsza sztuczka, jaką wykonywałem i wykonuję nadal. Kostki Rubika to normalne kostki i nie ma w nich ukrytych mechanizmów z NASA (śmiech).

1Iluzjonista przyjęcia weselne Warszawa fot. WOJCIECH WITEK

fot. Wojciech Witek

ML: Występujesz na weselach, eventach i konferencjach biznesowych. Jak Twój występ jest odbierany na takich wydarzeniach?

MZ: Pokaz iluzjonistyczny na konferencji to „wyrwanie się” ze schematu. Wszyscy wiemy, jak wyglądają takie spotkania. Prelegenci i uczestnicy poruszają się w jednym temacie. A tu nagle pojawiam się ja, cały na biało (śmiech). Człowiek z innej rzeczywistości i pokazuję magię. Podobnie jest na weselach. Wszystkie rozrywki, takie jak fotobudki czy drinkbary, które są super, stały się już powszechne. Pokaz iluzjonistyczny to jeszcze coś nietypowego. A ja na weselu nie odhaczę swojej roboty i wracam do domu, tylko zawsze staram się zadbać o rozrywkę każdego gościa.

ML: Czy iluzjonista to zawód przyszłości?

MZ: Myślę, że tak. Zawody niekonwencjonalne zawsze cieszyły się i z pewnością będą cieszyć się dużą popularnością. Warto też zwrócić uwagę na ten zawód z perspektywy kraju, to znaczy za granicą iluzjonista to zawód, z którego można żyć na bardzo dobrym poziomie. U nas powoli zaczyna się to rozkręcać, imyślę, że będzie szło w coraz lepszym kierunku.

ML: Czy niegdyś popularne „Zestawy Małych Magików” mogą rozbudzić wśród dzieci i młodzieży pasję do magii?

MZ: Jak najbardziej. Takie zestawy zawierają najbardziej klasyczne sztuczki, których można się uczyć na samym początku przygody z magią. Z tego co wiem, wciąż można je kupić w wielu sklepach stacjonarnych i internetowych. Jeżeli ktoś zastanawia się, co dać dziecku w prezencie, to taki zestaw okaże się strzałem w dziesiątkę.

ML: W ubiegłym roku wystąpiłeś w popularnym programie Mam Talent. Jak wspominasz tę przygodę?

MZ: Wspominam ją bardzo pozytywnie. Chociaż, tu ciekawostka, nie miałem zamiaru brać udziału w ostatniej edycji. Mówiłem wtedy, że jakbym już szedł (uśmiech), to zrobiłbym sztuczkę z wyginaniem widelca. Wiedziałem, że nikt jeszcze tego nie robił w tym programie i to byłoby super. No a skoro widelec, to mam też w repertuarze numer, w którym dwie rozerwane na pół i podpisane przez widzów karty, scalają się ze sobą. A jakby połączyć ten numer z cofaniem czasu? A jeśli czas się cofnął, to pudełko z kartami mogłoby być znowu zafoliowane. I to wszystko pod ręką jednego z jurorów. Ej, mogę iść do programu! – pomyślałem (śmiech). Dzięki programowi dowiedziałem się, na jakie sztuczki najbardziej czekają widzowie.

ML: Pochodzisz z Lublina i w tym mieście na co dzień żyjesz. Czym Lublin Cię fascynuje?

MZ: To wspaniałe i malownicze miasto, w którym czuję się po prostu najlepiej. Myślałem o życiu gdzieś indziej, ale teraz wiem, że to nie dla mnie. Nie widzę siebie w centrum wielkiej metropolii. Lublin jest w sam raz. Nie jest ani za mały, ani za duży. A do Warszawy sątylko dwie godziny jazdy samochodem, więc to też duży plus.

ML: Czego możemy Ci życzyć?

MZ: Poproszę szczęścia w realizacji kilku biznesowych pomysłów, które przede mną. Dalej chciałbym się cieszyć zdrowiem, by móc występować przed ludźmi i dawać im dawkę pozytywnej radości.

ML: Tego życzymy i dziękujemy za rozmowę.

MZ: Dziękuję bardzo i pozdrawiam wszystkich Czytelników.