Koniec cyklu podwyżek stóp

Po raz pierwszy od 2008 roku amerykański bank centralny obniżył stopy procentowe. To działanie, które ma wesprzeć wzrost gospodarczy w Stanach Zjednoczonych i na świecie w obliczu symptomów hamowania gospodarek. Będzie to mieć wpływ także na to, co będzie się działo w Polsce.

 

Pod koniec pierwszego półrocza 2018 roku oczekiwania amerykańskich ekonomistów i analityków oraz - co być może najważniejsze - inwestorów były jasne: FED, czyli amerykański bank centralny, odpowiednik naszego Narodowego Banku Polskiego, dokona jeszcze czterech podwyżek stóp procentowych, każdej o 0. 25 punktów bazowych, czyli jedną czwartą punktu procentowego. W sumie zatem miał to być jeden punkt procentowy. Mieliśmy dojść do poziomu 3 procent, najwyższego od 2008 roku, czyli od wielkiego kryzysu. To właśnie wtedy FED zaczął ciąć stopy, żeby złagodzić najpierw hamowanie gospodarki, a potem uderzenie recesji. Niższe stopy procentowe banku centralnego to tańszy kredyt i niższe oprocentowanie lokat. A to sprzyja wzrostowi konsumpcji i inwestycji. Niskie stopy przekładają się także na relatywnie niższą rentowność obligacji skarbowych. Czyli państwa mogą taniej pożyczać pieniądze. A to też było szalenie istotne w dobie walki z kryzysem, w dużej mierze finansowanej właśnie długiem państwowym. A zatem FED ciął. I doszedł do bezprecedensowego poziomu 0,25% pod koniec 2008 roku. Z 5,25%, które mieliśmy jeszcze w październiku 2007. I równie bezprecedensowo utrzymywał ten poziom prawie do końca 2015 roku. 

Potem zaczął się cykl podwyżek. Interpretowaliśmy go oczywiście jako powrót do normalności. Gospodarka się rozwija, rośnie konsumpcja, rosną inwestycje, zaczyna występować presja inflacyjna, więc trzeba stabilizować makroekonomicznie cały organizm. Rzeczywiście inflacja zaczęła dobijać do 3% rok/rok, więc podwyżki były uzasadnione.

Tu jednak historia dochodzenia do normalności się kończy. A zaczyna się coś, czego nie oczekiwano. A mianowicie wojny handlowe. To przede wszystkim one doprowadziły do zmiany oczekiwań decydentów w amerykańskim banku centralnym. Bo to one głównie, choć nie tylko, odpowiadają za gorsze wyniki gospodarek w Chinach, czy Europie Zachodniej. Jest jeszcze wiele innych czynników, jak choćby Brexit. Ale wojny handlowe to jednak coś nowego - coś, czego nie obserwowaliśmy przez bardzo długi czas. Jeśli sytuacja się zaogni, wówczas świat zacznie hamować jeszcze bardziej. A zatem trzeba próbować ograniczać to hamowanie. Oczywiście skracam całą dość skomplikowana analizę sytuacji, ale - co do zasady - o to właśnie chodzi. W dodatku presja inflacyjna się zmniejszyła, głównie w związku z obawą o spowolnienie i na skutek stabilizacji cen nośników energii. Owszem, jakieś tam ruchy cen ropy w górę były, głównie za sprawą kryzysu irańskiego, ale trudno tu mówić o szokująco wysokich poziomach.

No i z FEDu poszedł sygnał mniej więcej taki: nie wiemy, co będzie, bo wiele będzie zależało na przykład od tego, czy USA dogadają się z Chinami w kwestiach handlowych, ale jakby co - jesteśmy gotowi działać. Czyli nie dość, że już żadnych kolejnych podwyżek stóp nie planujemy, to możemy nawet zacząć je ciąć, jeśli będzie taka potrzeba. Przypomnę: w połowie 2018 roku rynek oczekiwał czterech podwyżek, tyle było „w cenach” - zrealizowano tylko dwie. A w ostatni dzień lipca okazało się, że cięcie, pierwsze od jedenastu lat, stało się faktem.

Co z tego wszystkiego wynika? A na przykład to, że FED na poważnie rozważa jakieś poważniejsze hamowanie na świecie - w każdym razie zagrożenie takim hamowaniem jest na tyle duże, że dość zasadniczo i to relatywnie szybko zmienił swoje podejście. Oczywiście banki centralne reagują na to, co się dzieje na bieżąco, cały czas analizują sytuację i dopasowują się do realiów. A zatem przyjęta strategia nie jest sztywna, to jasne, ale skoro padały słowa, które sugerowały jakiś scenariusz, to w warunkach amerykańskich jest to twarda zapowiedź działań. Skoro nie są one realizowane, mało tego, przechodzi się do działań odwrotnych, to znaczy, że FED jest jednak trochę zaskoczony rozwojem sytuacji.

Znacznie ciekawszy dla nas jest jednak kontekst polski. Nasz bank centralny od dłuższego czasu sukcesywnie twierdzi, ustami swojego prezesa, że na razie nie przewiduje zmian w polityce monetarnej. Czyli nie będzie ruszał stóp. Oczywiście prezes zawsze dodaje, że taką tezę stawia na bazie dzisiejszych analiz. I trudno się z nim nie zgodzić. „Rynek”oczekiwał zatem, że najbliższe podwyżki będą najwcześniej pod koniec roku 2020. Wskazywaliśmy jednak parę zagrożeń, które mogą przyspieszyć decyzję. Głównie chodzi tu o rosnące koszty pracy i rosnące ceny energii, które mogą w końcu doprowadzić do wzrostu inflacji. Swoje, choć to może być czynnik chwilowy, robi susza. Inflacja rzeczywiście wzrosła w ostatnich miesiącach dość znacznie, ale wciąż jest na poziomie bezpiecznym. Choć już bliżej górnej granicy przyjętego przez NBP przedziału. Przypomnę, że ta górna granica „bezpieczeństwa" to 3,5% rok/rok. No i teraz pojawia się kontekst USA. Obniżka stóp w Stanach, pytanie - czy ostatnia - to istotny czynnik wpływający na sytuację w Polsce. Nie bezpośrednio w kontekście inflacji w naszym kraju, ale już na przykład kursu złotego na pewno. A czy wyraźny wzrost wartości złotego, do którego mogłoby dojść na skutek kolejnych obniżek stóp w USA nie byłoby ważnym czynnikiem hamującym wzrost stóp w Polsce? A może trzeba by je było wręcz z tego powodu obniżyć?

Nie twierdzę, że to najbardziej prawdopodobny scenariusz. Tak nie jest. Ale na tym przykładzie widać, jak wiele może się zmienić w stosunkowo krótkim czasie i jak mogą się zmienić oczekiwania co do przyszłości. O ile rok temu braliśmy pod uwagę głównie opcję drożejących kredytów w perspektywie najbliższych dwóch - trzech lat, to teraz wcale już nie jest to takie pewne. A to coś, co z pewnością gospodarce pomaga. Choć negatywne skutki przyczyn takiego stanu rzeczy, czyli intensyfikacja wojen handlowych, także by do nas dotarły.

 Marek Zuber